sobota, 6 sierpnia 2011

account

Kumpel któregoś dnia robił projekt graficzny. Tam gdzie miały być teksty wstawiał tradycyjne Lorem ipsum. W jednym miejscu zrobił wyjątek i wpisał sprośny, koszarowy tekst. Nie wiadomo dlaczego to zrobił. Może dla jaj, może myślał, że to tylko do wewnętrznego obiegu.

Projekt wysłał do accounta. Account przesłał go dalej do klienta. Oczywiście wiecie jak pracują accounci w naszej firmie. Nie przeczytał tego tekstu. Ciekawe czy chociaż zajrzał do tego pliku.

W każdym razie afera się zrobiła straszna.

poniedziałek, 6 czerwca 2011

efektywność

Nastały upały. I historia pokazała, że lubi się powtarzać. Rok temu lato też było upalne i burzowe. Siedziało nas w pokoju 8siem osób. Każdy miał ze 2 metry kwadratowe do swojej dyspozycji. Jedna ściana cała w oknach od zachodu, zatem po 14 zaczyna się sauna. I rok temu toczyła się dyskusja. My chcemy klimatyzację. Oczywiście odezwali się malkontenci: bo klimatyzacja nie jest zdrowa i się po niej choruje. Po dwóch tygodniach marudzenia szef w końcu zadzwonił po firmę robiącą takie instalacje. Przyjechali, pooglądali, pomierzyli i podobno powiedzieli, że będzie ciężko założyć bo coś tam. Jak znam życie poszło o kasę. Szkoda wydać te kilka tysięcy, nawet na takie zwykłe przenośne urządzenia. Skończyło się na tym, że lato się skończyło i problem znikł.

Dziś słoneczko pierwszy raz okrutnie przygrzało. Dwa wiatraki chodzą pełną mocą, ale to nic nie daje. I znowu zaczęła się dyskusja, że my chcemy klima, a oni na to, ze nie wszyscy chcą i ile to kosztuje i że może się przeprowadzimy to szkoda inwestować.

A jaki z tego morał? Dziś w pracy uczciwe przepracowałem może z 30 minut. O godzinie 11 moja głowa ważyła jakieś 20 kg. O skupieniu się nie było mowy. Podobno każda godzina mojej pracy jest warta jakieś 200 zł. Myślę, że przez lato NIE zarobię na klimatyzację.

sobota, 4 czerwca 2011

Account - wrzód na dupie agencji reklamowej

Już chyba opisywałem podobną historię. Robimy aplikację konkursową. Termin jak zwykle mega krótki, jakieś niecałe 2 tygodnie. Wyrobiliśmy się. Deadline minął, jak zwykle zmieniły się plany i publikację odłożono. Minął miesiąc. Dostaliśmy maila: "chłopaki, przygotujcie się, pierwszego ruszamy z splikacją. Sprawdźcie ją jeszcze raz". Niechętnie, bo żaden programista nie lubi wracać do starego kodu, zajrzeliśmy do aplikacji czy nie pojawiają się jakieś bugi. Wszystko ok. Pierwszego pytam się accounta: "Publikujemy?". Odpowiedź: "Tak, tak się z klientem umawiałem, ale poczekaj, jeszcze zadzwonię.". Oczywiście można się było domyśleć, przekładamy na drugiego. Drugiego odpaliłem aplikację. Zbliża się 17. Czas do domu iść, a tu mail przychodzi. Pilna poprawka. Trzeba zmienić nazwę nagród. Ok. Kolegi robiącego tą aplikację nie było. Sprawdziłem źródła, które od niego dostałem. Napis jest płomień jpg, a źródła nie ma. Odpisałem że nic nie pomogę, oczywiście złośliwie komentując trochę spóźnioną reakcję. 5 minut później kolejny mail. Nie tak powinno się publikować na facebooku. A czy ktoś mi powiedział jak się ma publikować? Nie. Zrobiłem więc w prosty sposób. Było półtora miesiąca na sprawdzenie tego. A on się jeszcze mnie pyta czy my w ogóle tam zajrzeliśmy? Co za bezczelny dupek. Sam palcem nie kosmos a do innych się przypierdala. A najlepsza akcja była na koniec. Okazało się, że kumpel regulaminu nie podpiął. Czy ktoś z agencji to zauważył? Nie. Zauważyli konkursowicze.

Mam nadzieje że ta porażka za porażką nauczy nasz leniwy client service kiedy testuje się projekty. Chociaż, znając życie, łatwiej się poopierdalać i zwalić winę na niedobrą produkcję niż skalać się pracą.

piątek, 6 maja 2011

kompromis v.2

W poniedziałek jest prezentacja, a dziś szef powiedział grafikowi, żeby jednak zrobił tak jak ustalił zespół podczas długiego spotkania 2 tygodnie temu. Czyż to nie jest jebnięty człowiek? Upieranie się przy swoim, kłócenie się, tylko po to, żeby na koniec przyznać rację większości. Tylko tych dwóch tygodni żal.

Nasza firma stoi na progu wielkiej inwestycji - zakup nowego oprogramowania. Trzeci raz już robiłem listę potrzeb pracowniczych. Tym razem są widoki na sukces, ale oczywiście nie obyło się bez żenady. Wpada któregoś dnia szef i się pyta, czy na pewno potrzebujemy wszystkiego co znalazło się w zestawieniu. Tak kurwa, wszystko. My i tak się powstrzymywaliśmy sami tworząc listę, a ci jeszcze by coś urwali. Ja nie muszę mieć oprogramowania, mogę w notatniku pisać, tylko niech potem któryś przyjdzie i oczekuje skuteczności, efektywności i szybkości. O, takiego....

wtorek, 3 maja 2011

tylko prawda nas wyzwoli

Praca opiera się na kłamstwie. Każdy każdego okłamuje. Ja okłamuje szefa, że już prawie kończę, chociaż jeszcze dobrze nie zacząłem. Szef natomiast mnie oszukuje co do deadlinów, żebym się przypadkiem za bardzo nie poopierdalał.

Przykład. Robimy projekt dla klienta. Mieliśmy deadline. Na koniec miesiąca aplikacja ma śmigać, inaczej nie mamy nawet się za to brać. Uznaliśmy, jako produkcja, że zrobimy to, mimo chorego terminu, no bo terminy są zawsze chore, a projekt dosyć ciekawy, i jeśli przez chore terminy mielibyśmy rezygnować z każdego projektu, to nic byśmy nie robili.

Uprzedziliśmy accounta, że aplikacja będzie działać, ale niech się nie spodziewa fajerwerków.

Terminu dotrzymaliśmy. Ostatniego dnia miesiąca o godzinie 23 zrobiłem ostatnie poprawki bo klient miał oglądać.

I co? Trzeci dzień nowego miesiąca i account do mnie pisze, że jest jakiś błąd, bo klient nie może aplikacji otworzyć. Sprawdzam i okazuje się, że to błąd na poziomie głównej aplikacji, czyli to było czyste kłamstwo, że mamy się spieszyć, bo 1-go ma ruszyć.
I weź tu człowieku poważnie traktuj ludzi.

piątek, 29 kwietnia 2011

kompromis

Jakiś czas temu mieliśmy zaproponować naszemu kluczowemu klientowi pomysły na odświeżenie projektu, który dla nich robimy od roku. Project Manager zebrał całą produkcję i zabrał nas do sali konferencyjnej. Była ożywiona dyskusja. Każdy miał jakieś uwagi, spostrzeżenia, ale po dwóch dwugodzinnych spotkaniach doszliśmy do kompromisu, czyli uzgodnionej wersji, która podobała się każdemu.

Na trzecim spotkaniu był szef i zaproponował swoją wersję kompromisu. Powywracał wszystko do góry nogami. Nic się chyba z naszego projektu nie ostało.

Jakie wnioski? Otóż nie lubimy już spotkań firmowych, ale będziemy na nie chodzić, nie angażując się w nie, bo po co? Jedyny powód uczestnictwa to usprawiedliwione klika godzin opierdalania.

środa, 13 kwietnia 2011

była sobie spółka

Pisałem już o pewnej spółce w której mam %. Jest ciąg dalszy historii. Kilkanaście dni temu dostałem pismo od prezesa, że cofa prokurę jednemu ze wspólników. Po kilku kolejnych dniach przyszło kolejne pismo od prezesa. Informował w nim, że spółka ulega rozwiązaniu ponieważ w przeciągu pół roku od podpisania umowy spółki nie została zgłoszona do KRS. Dołączony był wyciąg z banku, na którym były same obciążenia za prowadzenie konta oraz potwierdzenie przelewu zrobionego przez prezesa w celu uregulowania należności.

Koniec.

Przez rok czasu byłem udziałowcem. Spółka coś zarobiła, bo wiem, że jeden kontrahent przez ten rok zapłacił kilkadziesiąt tysięcy złotych. Pieniędzy tych na koncie nie ma. Jedyne moje pocieszenie w tej sytuacji jest takie, że na szczęście nie dałem kasy na kapitał zakładowy no i się specjalnie nie narobiłem. Łatwo przyszło, łatwo poszło. Za kolejne spółki z szefami dziękuję.

piątek, 1 kwietnia 2011

zaufanie

Obiecałem sobie, że nie wezmę więcej freelancu od mojej fabryki. Chyba już opisywałem jakie są problemy jak już przychodzi czas zapłaty. Jak zwykle nie dotrzymałem słowa danego sobie i zrobiłem freelance. Trzeba było napisać kilka stron pewnego raportu. Prosta robota, kilkaset złotych w 3 godziny. Ustaliłem warunki, 2 tygodnie na płatność.

Pracę zrobiłem na czas. Zarwałem pół nocy, ale chciałem być fair. Dwa tygodnie minęły w poniedziałek. Specjalnie wcześniej nie mówiłem szefowi o zbliżającym się terminie. Chciałem sprawdzić czy sam będzie pamiętał. Nie pamiętał. We wtorek wysłałem mu maila z przypomnieniem. W środę byłem na urlopie, a w czwartek się dowiedziałem, że szef smaży dupę w Maroku.

Istnieje jeszcze szansa na to, ze dostanę kasę z pensją, która powinna dziś przyjść, ale nie przyszła. Co by nie było, jak zwykle lecą w chuja, więc to był naprawdę ostatni raz, gdy cokolwiek zrobiłem dla fabryki poza etatem.

poniedziałek, 28 marca 2011

poszanowanie przekonań

Mamy pewnego klienta. De facto jest to jeden z 3 głównych klientów firmy. Wszystko byłoby w porządku, gdyby nie specyficzna sytuacja tego klienta. Nie jest to bowiem firma, a instytucja, organizacja mająca znaczący wpływ na Polskę.

I tu pojawia się problem. Nie każdy się utożsamia z tą organizacją, z jej ideami i osobami, które ją reprezentują. Z naszych pracowników chyba nikt, oprócz szefa.

Gdybym był na jego miejscu, to mając takiego klienta spytałbym się pracowników, czy ktoś chce dla niego pracować i zlecałbym to tylko takim osobom. Nasz szef ma inne podejście. Podstępem, kłamstwami i chyba trochę szantażem "zmusza" ludzi do pracy na tym kliencie, uzasadniając to tym, że to klient jak każdy inny, dobry płatnik, a firma potrzebuje pieniędzy.

Ja się z tym nie zgadzam i zapowiedziałem, że palcem nie kiwnę przy jakimkolwiek projekcie dla tej organizacji i nie użyczę moich umiejętności do poprawy jej wizerunku.

To nie jest klient jak każdy inny, płatnik też taki sobie, a firma może poszukać pieniędzy gdzieś indziej.

czwartek, 24 marca 2011

w organizacji

Jest pewna spółka. Od prawie roku jest w organizacji. Prezesem jest pewien burak z kujawsko-pomorskiego. Po roku zorientował się, że spółka, której jest prezesem jest w organizacji. Zaczął więc pisać maile do wspólników, którzy mieli zająć się rejestracją żądając wyjaśnień. Odpowiedzi nie dostał, zarzucił więc wspólnikom olewanie ważnych spraw, oni jemu i ogólnie realizacja przysłowia: mówiły jaskółki, że niedobre są spółki.

Ja też mam udziały w tej spółce. Kilka %, tak, że nie mam nic do powiedzenie. Modlę się tylko, żebym do pierdla nie poszedł i że trochę żałuję, że się zgodziłem na polską wersję opcji na akcje.

czwartek, 17 marca 2011

last minute

Nie, nie będzie o wakacjach. Będzie o kretynach z korporacji, którzy zarabiają 4 razy tyle co ja i stać ich na wakacje 4 razy w roku mimo, że na nie kompletnie nie zasługują.

Robimy zatem konkurs dla klienta. Już chyba pisałem o skróconych o miesiąc deadline'ach. To ten sam klient. Wyrobiliśmy się mimo chorego terminu. Sam konkurs... taki sobie. Nagrody bez rewelacji, a żeby wziąć w nim udział trochę się trzeba nagimnastykować.

No więc konkurs ruszył kilka dni temu i jak do tej pory nikt nie wziął w nim udziału. Klient zaczął szukać przyczyny. I znalazł. Mechanizm nie działa. Czujecie to? Dwa tygodnie przed startem mieli dostęp, mogli testować i było zero uwag odnośnie błędów, znaczy działało? Bardziej prawdopodobne jest to, że w ogóle tego nie przetestowali, a teraz komuś jakiś komunikat wywaliło i firma uznała to za powód do niezapłacenia za projekt.

Płakać się chce. Na początku mi ciśnienie skoczyło jak zadzwonił account z informacją, że do końca dnia mamy coś zrobić, żeby zaczęło działać. Teraz mam to kompletnie w dupie. A niech nie płacą. Zauważyłem, że to jest taka moda wśród klientów. Znaleźć bug'a po terminie i uznać to za powód do niepłacenia. Kretyni. Oszuści. Debile.

wtorek, 15 marca 2011

szantaż

Coś z innej beczki.

Koledzy z upadającej firmy zostali wyrolowani z kasy. Prezes porozwiązywał umowy ze wszystkimi. Nie wiem jakie tam mieli warunki, ale nie dosyć, że nie zostało zachowane ich prawo do wypowiedzenia, to jeszcze firma zalegała im kasę za kilka miesięcy wstecz.

Prezes jednak nie przewidział jednego. Pracownicy mieli wiedzę w postaci haseł do serwerów. Bez haseł nic nie zrobisz. Do sądu podać nie za bardzo można, bo samemu nie jest się czystym.

No i prezes musiał oddać to co była dłużna firma, musiał zapewnić wypowiedzenie no i jeszcze wszyscy podwyżki dostali na koniec.

Podsumowanie: nie bądź chamie chytry.

poniedziałek, 14 marca 2011

podstawy zarządzania

Nie znam się na zarządzaniu. Nie mam aspiracji bycia szefem. Nie wiem czy byłbym zadowolony, gdybym musiał zarządzać grupą ludzi. Mimo to uważam, że są pewne kanony zachowania szefa wobec podwładnych, których stosowanie w tani i przyjemny sposób zwiększa wydajność i poprawia samopoczucie pracowników.

Zatem, kochany szefie. Nie zaczynaj testować aplikacji, gdy jest już w fazie produkcyjnej i nie przychodź do pracowników po znalezieniu literówki czy jakiegoś mini błędu z wielkim wyrzutem: w aplikacji jest w chuj błędów.

Zamiast tego przyjdź i podziękuj chłopakom, że zrobili fajny projekt i jeszcze wyrobili się na czas.

Niby takie proste...

piątek, 11 marca 2011

o północy

Dziś zostałem zaatakowany. Chciano, żebym o północy uruchomił aplikację. Atak odparłem.

Zadziwiające jest, że głos decydujący w kwestii momentu odpalenia projektu mają osoby, które się najmniej znają na kwestiach technicznych. Jest sobie zatem klient, który ma jakieś potrzeby. Potrzeby spełnia planer, planując start kampanii na sobotę. A dostosować się ma inżynier, który ma z piątku na sobotę siedzieć przed komputerem i wcisnąć przycisk. Dodatkowo musi siedzieć cały weekend pod telefonem i w gotowości, bo jak się dzieciarnia rzuci i coś popsuje, to trzeba naprawiać.

A nie lepiej zmienić regulamin i jako start konkursu wyznaczyć na godzinę 17? A nie lepiej poczekać do poniedziałku, kiedy zaangażowane osoby są w pracy i mogą od razu zadziałać w razie problemów?

Żeby dać nauczkę wyżej wspomnianym osobom, telefonu w weekend nie odbieram.

poniedziałek, 7 marca 2011

ASAP

W agencji reklamowej króluje fraza: ASAP. Spoko. Firma musi zarabiać, a zarabia się robiąc rzeczy szybko (chociaż pracownicy woleliby wolniej i lepiej). Swoje dokładają klienci. Oczekują krótszych terminów realizacji niż nasz szef obiecuje (a żeby wygrać przetarg obiecuje naprawdę chore terminy).

Pogodziłem się z tą częścią pracy. Nie mogę się jednak pogodzić z nieuzasadnionym ASAP. A takie są w większości. Przykłady? Proszę bardzo.

Szef zlecił mi zrobienie projektu na freelance. Czas realizacji: na piątek, bo musi efekt komuś tam pokazać. No dobra. Ja ogólnie rzecz biorąc mam problemy z szacowaniem terminów, a potem ich dotrzymywaniem, ale postanowiłem tym razem oddać projekt na piątek. Udało się. Kosztowało mnie to ze dwie zarwane nocy, ale czego się nie robi dla opinii. I co? Oddałem projekt, ale niekompletny, bo szef nie potrafił dostarczyć wszystkich materiałów. Zajęło mu to kolejne 4 tygodnie. I po co był ten ASAP? Co z niego wynikło poza moim zmęczeniem i koniecznością przesunięcia innych projektów.

Robię sobie projekt na boku. Spory. Ale nie o nim chciałem pisać. Z projektem jest związane dofinansowanie. Ktoś tam pisze wniosek i potrzebuje materiałów. Zleceniodawca mnie prosi o ich dostarczanie ponieważ ja mam największą wiedzę o projekcie. Schemat jest taki: ja dostaje maila z informacją, że potrzebne są takie i takie dane. Potem dzwoni klient, że wysłał maila. Ciśnie, żebym jak najszybciej nsapisał, bo jego cisną. No to ja się spinam i piszę. Wysyłam. I co. I okazuje się, że klient przesyła je dalej po 2 dniach.

Kolejny przykład? Robimy projekt w pracy. Najpierw termin była na koniec marca. Luz. Sporo czasu. Dzień po spotkaniu skrócili nam termin na koniec lutego. Wkurw, bo są jeszcze inne rzeczy do zrobienia. Robimy, robimy, przeciągamy inne też pilne projekty i na koniec lutego się dowiadujemy, że w sumie to mamy czas do połowy marca. Kurwa.

Dlaczego nie można nam podać realnych terminów, żebyśmy mogli sobie sami ustalać rytm pracy? Dlaczego najbardziej inteligentni pracownicy agencji reklamowych mają najniższą pozycję w firmie i najmniej do powiedzenia?

piątek, 25 lutego 2011

rozdziobią nas kruki i wrony

Mam okazję przyglądać się jak upada firma. Już wszyscy dostali informację, że oficjalnie pada. Większościowy udziałowiec chyba ma już dość. Prezes jeszcze jednak nie złożył do sądu wniosku o upadłość. Kiedy złoży, do firmy wejdzie syndyk i skończy się "raj".

"Raj" polega na tym, że firma jest winna pieniądze. Komu? Od pracowników na działalności gospodarczej, poprzez firmy współpracujące, na udziałowcach kończąc. Pracownicy postanowili odebrać chociaż część pieniędzy wykupując za grosze sprzęt jaki pozostał w firmie. Tym samym sposobem swoje postanowił odebrać jeden z udziałowców. I powstał konflikt. Firma jest winna więcej niż ma fizycznych sprzętów w biurze. Pracownicy widząc co się dzieje postanowili wezwać policję i oskarżyli udziałowca o kradzież.

Żenujące to jest. Piękni, młodzi chłopcy, którzy myślą, że są Bóg wie kim, rekinami warszawskiego biznesu. Zainwestowali kasę w trupa. Myśleli, że ich "genialne" pomysły dokonają cudu. "Genialne" pomysły okazały się być tylko nieudaną kalką zachodnich rozwiązań nijak mających się do polskich warunków. Pensje tych pseudoekspertów były tylko kolejnym obciążeniem dla firmy i tak naprawdę przyspieszyły jej agonię.

A gdy trup stał się faktycznym trupem próbowali odzyskać chociaż kilkaset złotych. Aż dziwne, że moja fabryka jeszcze działa.

Z innej beczki. Nasza firma została poproszona o zrealizowanie szkolenia dla jednego z klientów. Gdy szef się dowiedział postanowił, ze to on zrobi to szkolenie. W końcu jest ekspertem "klasy światowej". Minął miesiąc. Accountka dwa dni przed szkoleniem pyta się szefa czy się przygotował.  On oczy w słup i się wypiera, że: a) wie o jakimkolwiek szkoleniu, b) a tym bardziej, że ma je prowadzić, c) a w ogóle tego dnia nie ma go w mieście.

Koleżanka wpada w panikę. Na gwałt organizuje jakiekolwiek osoby, które mogą przeprowadzić to szkolenie.

W dniu szkolenia koleżanka mająca poprowadzić szkolenie pyta się szefa (który jednak był w Warszawie) gdzie jest to szkolenie. Ten nie sprawdził, tylko powiedział, ze w siedzibie klienta. Więc wyruszyła delegacja. Na miejscu recepcjonistka oczy w słup i mówi, że ona o żadnym szkoleniu nic nie wie. Jakaś przypadkowa pracownica podsłuchuje rozmowę i mówi, że przecież cały zespół mający się szkolić pojechał rano na to szkolenie do zaprzyjaźnionej z nami firmy. Delegacja ruszyła sprintem w drugi koniec miasta. Zanim dojechali klient odwołał szkolenie bo stwierdził, ze oni nie mają czasu czekać.

wtorek, 22 lutego 2011

upadek

Po kilku latach upadania firma w końcu upadła. Nie, nie ta w której pracuje. Inna. Ta w którą zainwestował mój pracodawca, licząc, że ożywi trupa. Nie ożywił. Utopił nie wiadomo ile kasy.

Pracownicy zaczęli wykupywać z firmy co lepszy złom, zanim wejdzie syndyk i zabroni cokolwiek ruszać.

Dziwne. Firma która była jednym z liderów w swojej branży, pionierem, zatrudniała kilkadziesiąt osób i miała miliony na koncie. Wystarczyło kilku debili, którzy rozkradli swój własny majątek. Zrozumiałbym gdyby do takiego stanu doprowadził wynajęty menedżer, ale właściciel?

Mała pociecha dla mnie jako przyszłego biznesmena. Naprawdę się trzeba postarać, żeby doprowadzić firmę di upadłości.

piątek, 11 lutego 2011

225 zł

Dziś szef przeszedł samego siebie.

W listopadzie byliśmy w dupie. Jeden z projektów ostatniej szansy. Szef chciał mieć pewność, że nie będzie żadnych opóźnień, więc spytał się mnie i kolegę, czy nie zrobilibyśmy projektu na freelansie. Zgodziliśmy się i zażyczyliśmy sobie 2500 na łebka. Szczegóły były ustalane z koleżanką, accountką tego klienta.

Projekt został zrealizowany na czas. Na kasę czekaliśmy do wczoraj. Jakieś 3 miesiące. Szef ma zawsze tłumaczenie, że nie może zapłacić, bo klient jeszcze nie zapłacił i on nikogo nie będzie kredytował. Nie widzi tego, że nie płacąc nam na czas to my go kredytujemy. Wracając do sedna. Wczoraj koleżanka dała nam umowy do podpisania. Pomyliła niestety kwoty i zamiast 2500 netto wpisała brutto. Szef podpisał. Koleżanka robiąca zestawienia płatności zwróciła mu uwagę, że się chyba kwota nie zgadza, bo taka "nieokrągła". Szef na to, że wszystko dobrze jest, że on się właśnie z nami na taką kwotę umawiał. Dziś przyszedł przelew: 2275 zł.

Do tej pory uważałem szefa za tego lepszego z dwóch, ale w tym momencie wyszedł na ostatnią kutwę. Obiecałem sobie, że już nigdy nie wezmę freelancu od mojej fabryki. Już wcześniej miałem takie obietnice, ale tym razem zrealizuję ją. Trzeba mieć godność i odwagę zrezygnowania z groszy dla złotówek.

czwartek, 10 lutego 2011

kurwidołek

Kolejne ziarenko ucieka z naszego fabrycznego kurwidołka. Recepcjonistka, a właściwie office manager. Gdy szef się dowiedział, że odchodzi, to powiedział jej, że nóż w plecy mu wbija swoim odejściem. Tia. A jak jej czasami nie ma bo jest chora, to już nie raz słyszałem jak ją obgadywali, że chorobę symuluje. Dwulicowość tych ludzi mnie dobija.

A koleżance gratuluję odwagi i życzę jak najlepiej w nowym miejscu pracy, chociaż dla nas jej odejście to jeszcze większa strata niż dla szefa. Ona jako tako ogarniała biurowe życie. Teraz powróci totalny chaos.

W ogóle jeszcze kilka miesięcy i sami szefowie zostaną w tym kurwidołku jak tak dalej będą traktować ludzi.

piątek, 4 lutego 2011

mecz ostatniej szansy

A tak było pięknie. W poniedziałek przyszedł account i opowiedział nam o nowym projekcie. Skomplikowany, wymagający użycia narzędzi których nie znamy. Do projektu został dołączony harmonogram: deadline pod koniec marca.

Dwa dni póżniej przyszedł ten sam account i powiedział, że mam czas do końca lutego. Takie małe upierdolenie projektu o 3 tygodnie.

A na sam koniec szef powiedział, że to projekt ostatniej szansy, bo zawsze dawaliśmy ciała i jak teraz damy to koniec.

Ile razy już ten sam tekst słyszałem.  I zawsze były nerwy i zawsze dawaliśmy ciała i zawsze dostawaliśmy kolejną szansę.

wtorek, 1 lutego 2011

21

Dziś kolega walczył z szefem o kasę za nadgodziny. Poróżniło ich 50 zł. Według szefa średnio w miesiącu jest 21 dni roboczych i to jest powszechnie obowiązujący standard. Według normalnie myślących ludzi jest to raczej 20 dni, ale jeśli można zaoszczędzić 50 zł to każda średnia jest dobra.

środa, 26 stycznia 2011

o (nie)równości społecznej

Dziś była kolejna awantura w fabryce. Zaczęło się od tego, że wczoraj w czasie pracy produkcja pograła sobie w gierkę. Taką słynną strzelankę męczymy. Robimy to czasami częściej, czasami rzadziej, ale ogólnie zawsze gdy szefa nie ma, bo jak wiadomo, czego oczy nie widzą, tego sercu nie żal.

Co jakiś czas jednak zaliczamy wpadkę. Głównie dlatego, że ktoś nas podpierdoli (i robi to ciągle ta sama osoba, powinno być skazana na powszechny ignor). Tak było i tym razem. Pod koniec dnia szef zwrócił uwagę koledze, że narzeka, że ma dużo pracy i się nie wyrabia, a na grę znajdzie czas. Wydawało się, że na tym się skończy, bo kolega mało awanturny jest, ale dziś rano znowu wróciła dyskusja, bo w obronę kolegi włączył się drugi kolega, który lubi polemizować.

No i się zaczęło. Dyskusja trwała ponad godzinę. Aż mnie głowa zaczęła boleć, chociaż nie brałem w niej udziału. No i jak zwykle zakończyła się niczym.

Ale od początku... szef, zamiast wprost powiedzieć, że nie wypada grać gdy są projekty zaległe i jako szef zakazać grania i inaczej nam wynagrodzić stresy (w końcu nasza firma szczyci się tym, że jest inna) powiedział nam, że accounci się na nas skarżą. Ale nie dlatego, że gramy zamiast pracować. Oni się skarżą, bo też chcieli by pograć, a nie mogą, bo np. mają za słaby komputery albo nie potrafią. W tym momencie mi ręce opadły. Kolega zaczął argumentować, że granie przez 15 minut dziennie nie ma raczej zbyt dużego wpływu na kilkudniowe, a czasami kilkutygodniowe obsuwy. Wręcz przeciwnie, ma pozytywny wpływ, bo relaksuje i buduje zespół. Poza tym, jego np. irytuje to, że niektórzy co 20 min wychodzą na papierosa. Co w sumie daje dziennie dużo większą stratę niż te 15 minut gry. Szef odpowiedział, że to nie to samo, bo papierosy to nałóg. Dowiedzieliśmy się, że możemy iść na lunch na pół godziny, ale już nie możemy zamienić tych 30 minut lunchu na 15 minut gry. No i, że zgodnie z KP mamy 5 minut przerwy na godzinę pracy, ale nie możemy ich zsumować na 15 minut gry. A na końcu zapowiedział, że mają nam zainstalować skanery na komputerach mierzące naszą efektywność. Nie za bardzo wiem jak miałoby to działać. Będzie badało ile czasu komputer był włączony czy ile razy klikneliśmy na godzinę?

środa, 19 stycznia 2011

dziel i rządź

Nasz szef niczym cesarz przyjął zasadę: dziel i rządź.

Wczoraj podzielił dwoje pracowników. Zaczęło się od spotkania z nowym klientem. Klient strategiczny, duży, z potencjałem, z jednej z najbogatszych branż, a spotkanie z samym prezesem. Spotkanie umówiła dyrektor sprzedaży. Ponieważ jednak nie zna się na technicznych aspektach naszej oferty to chciała iść w towarzystwie kogoś technicznego. Poprosiła o wyznaczenie odpowiedniej osoby szefa.

Szef takiej osoby nie wyznaczył. Jak zwykle pewnie zapomniał. Koleżanka mając nóż na gardle sama zajęła się poszukiwaniami i złożyła propozycję koledze technicznemu. Kolega ogólnie rzecz biorąc został zatrudniony kilka miesięcy wcześniej właśnie po to, żeby na takie spotkania chodzić. Jednak obietnice na rozmowie o pracę sobie, a życie sobie. Został wciągnięty w zwykłe klepanie kodu, a projektanta jak nie było tak nie ma. Frustracja w nim rosła, rosła, rosła, aż w końcu wybuchł przy okazji wspomnianego na początku spotkania.

Kolega odmówił koleżance udziału w spotkaniu ponieważ był zawalony niechcianą przez niego robotą. I pewnie na tym by się cała sprawa zakończyła gdyby nie szef, który postanowił pokazać swoje umiejętności mediacyjne i wymusił na koledze, żeby poszedł na spotkanie z dyrektorką i jej powiedział dlaczego nie może iść oraz czy ma jakąś propozycję rozwiązania problemu.

Rozpętało się piekło. Kolega zamiast powiedzieć, że nie może iść bo nie ma czasu, zaczął krytykować cały system pracy w naszej fabryce. Dyrektorka poczuła się urażona i ostentacyjnie wyszła ze spotkania. Cały czas ze sobą nie rozmawiają. A kolega podczas relacji ze spotkania był tak wzburzony, że groził dyrektorce uszkodzeniem ciała.

A wszystko przez to, że szef po raz kolejny czegoś zapomniał.

P.S.

Na spotkanie z tym ważnym klientem poszedł szef. Tak jak to zwykle bywa, czyli nic się nie zmieniło oprócz tego, że atmosfera jest jeszcze bardziej zważona.

wtorek, 11 stycznia 2011

kontrola

Szef lubi wszystko wiedzieć. Chyba każdy szef tak ma. Raz w pewnej firmie w której pracowałem byłem podsłuchiwany. Ale ja dziś nie o podsłuchach miałem pisać.

Nasz szef w swej ciekawości posunął się niemal do przestępstwa. Otóż jakiś czas temu odeszła od nas jedna osoba. Odgrażała się, że odejdzie ze 2 lata, aż w końcu odeszła. Gdy powiedziała, że odchodzi szef się zorientował, że nie ma podpisanej z nią umowy o zakazie konkurencji. "Zmusił" ją, żeby podpisała przed odejściem. Nie wiem jak to zrobił ale ja na jego miejscu bym go po prostu wyśmiał. Ona jednak pewnie chciała mieć spokój więc podpisała.

Nadszedł ten upragniony dzień, kiedy symbolicznie zerwała z przeszłością usuwając szefa ze znajomych na facebook'u. Szef oczywiście zdziwiony wielce próbował się dowiedzieć dlaczego został usunięty... a ona po prostu się bała. Do tej pory się boi, że jak szef się dowie gdzie ona pracuje, a ona jest na okresie próbnym to on może coś jej nabruździć. Nie przeceniałbym jego możliwości, ale też wiem, że na wiele go stać.

Pokazał to kilka dni później kiedy uzyskał dostęp do konta facebook'a jednego z pracowników naszej firmy i bez jego wiedzy na fejsbookowym czacie zagadał ex-pracownika z intencją dowiedzenia się gdzie pracuje. Ex-pracownik się w porę zorientował i plan spalił na panewce, ale z każdą taką informacją o szefach ręce opadają.

A jutro jest takie spóźnione pożegnalne piwo z ex-pracownikiem i oczywiście wszystko się dzieje w tajemnicy przed szefami i osobami podejrzanymi o donoszenie. Oczywiście pewnie i tak się wyda, w końcu u nas rzadko kilka osób naraz wychodzi jednocześnie. I oczywiście szef znowu wpadnie w paranoję, że pracownicy spiskują. W końcu według niego życie towarzyskie między pracownikami może się dziać tylko za zgodą i przy udziale jednego z szefów, inaczej jesteśmy podejrzani. Podejrzani o nielubienie szefa. Echhh.

środa, 5 stycznia 2011

eksperci

Nasz szef ma pewną słabość. Lubi być w centrum uwagi i lubi mieć zawsze rację. Moim zdaniem, w takiej konfliktowej sytuacji, normalny szef zareagowałby w jeden z następujących sposobów:
- arbitralnie by stwierdził: Słuchajcie, mam w dupie co myślicie. Zrobimy tak jak ja chcę,
- poudawałby, że z dyskutuje z pracownikami, ale i tak zrobiłby po swojemu,
- być może dałby się przekonać do logicznych argumentów, mimo, że lubi mieć rację i nie lubi gdy ktoś inny ma rację.

A co robi nasz szef? Nasz szef ma ekspertów. Ludzi z branży, którzy się znają na wszystkim co aktualnie jest dyskutowane w naszej fabryce. Co ciekawe, eksperci myślą zawsze tak samo jak nasz szef. No i najważniejsze, gdy chcemy poznać ich nazwiska, podyskutować z nimi, to okazuje się, że są one tajne, że nie ma ich w mieście albo są zajęci ;)

równanie

Ciąg dalszy mobbingowej historii...

Szef zabrał koleżankę na spotkanie indywidualne, żeby wyjaśnić jej błędy, które popełniła. Głównym zarzutem była niska efektywność poczynionych przez nią zakupów. Wziął zatem mazak i na tablicy napisał wydaną kwotę:

30 000

Następnie dodał znak dzielenia i napisał ilość zakupionych elementów:

3000

Postawił znak równości i napisał wynik:


1000

To już nawet nie jest śmieszne. To jest absurdalne, kiedy szef wyzywa cie od nieudaczników po czym okazuje się, że sam popełnia błąd w najprostszym na świecie równaniu, którego wynik jest podstawą do wyzywania.

A mój scenariusz o pensji jest aktualny. Podobno w piątek mają pójść przelewy.

wtorek, 4 stycznia 2011

mobbing

Nasza fabryka doświadczyła dziś mobbingu. Koleżanka już od dłuższego czasu miała na pieńku z szefem. Szef się do niej przypierdalał. Po drodze troskliwie spytał się jak się czuje, ponieważ ma problemy rodzinne, a dziś postraszył ją karami finansowymi za jej decyzje zakupowe...

Nie jestem specjalistą od prawa pracy, ale kary finansowe  dla pracowników, o ile w ogóle istnieją, powinny być zdefiniowane w umowie o pracę albo w regulaminie pracy. W pierwszym takiego zapisu nie mamy, a drugi to nawet nie wiem czy istnieje oficjalnie.

Pomijając już sam fakt prawnej podstawy kary to najlepsze jest to, że klient jest zadowolony z pracy koleżanki i efektów jej zakupów. Nie ma żadnych zastrzeżeń, a w prywatnej rozmowie z koleżanką zapewnił ją, że jeżeli jej się krzywda stanie ze strony szefa to więcej już nic naszej fabryce nie zleci do zrobienia.

Dziwna to firma w której klienci bronią pracowników. Sam w sumie tego też doświadczyłem...

poniedziałek, 3 stycznia 2011

pensja

Pensja to temat rzeka w naszej fabryce. Pod koniec miesiąca wszyscy stają się lekko nerwowi. Czym tym razem zaskoczy nas szef-dyrektor finansowy? Tym razem tłumaczenie jest takie, że ma słabe łącze internetowe i nie może zrobić przelewów. Trzeba czekać aż wróci z przerwy świątecznej. Ma wrócić w środę wieczorem. Załóżmy, że wysili się jeszcze przed snem i puści te przelewy to w czwartek jest święto, więc dopiero w piątek rano przelew wyjdzie i większość ludzi dostanie kasę pewnie w poniedziałek. A jak ludzie go wkurwią to daje dodatkowe tłumaczenie, że ma czas do 10go. To jest idealny przykład naginania "przepisów" (w cudzysłowie bo nawet nie wiem czy istnieje taki przepis) do aktualnych potrzeb.

Inne historyczne tłumaczenia:
- nie ma kasy, bo klienci nie popłacili.
- zrobił przelew i nie wie dlaczego kasa nie przyszła, sam się dowiaduj w banku. A jak się już dowiedziałeś, że bank nic nie wie o twojej kasie i chcesz od szefa potwierdzenia przelewu to ci je oczywiście daje. A na potwierdzeniu dzisiejsza data.
- bank cofnął fabryce linię kredytowa. "Jeszcze wczoraj była, jak Boga kocham". Wchodzę dziś na konto, żeby zrobić przelewy, a tu taka niemiła niespodzianka.

Człowiek słucha tych bzdur i nie wie jak się zachować. Kończy się na tym, że po prostu uśmiecham się moim sztucznym firmowy uśmiechem i głośno współczuję prezesowi jego ciężkiego losu. No bo co mam innego zrobić? Dopóki nie mam kredytu mieszkaniowego na głowie jakoś dam sobie radę. Później też pewnie dam, przezornie trzymając kasę chociaż na jedną ratę do przodu.

Zastanawia mnie tylko jedno. Czy to jest taka gra, że oni sprzedają nam debilne tłumaczenia na różne okoliczności, wiedząc, że i tak nie wierzymy w te bajki, a że nie mamy innego wyjścia to gramy w tę grę. Czy też oni są przekonani, że my ślepo wierzymy w ich bajki o ciężkim losie szefa? Jak będę odchodził to się spytam. Ciekawe którą wersję usłyszę ;)

niedziela, 2 stycznia 2011

wyprawa do klienta

Większość klientów naszej fabryki pochodzi z naszego miasta. To duży plus. Łatwiejszy kontakt, mniejsze koszty dotarcia do i utrzymania klienta. Czasami jednak zdarza się klient z Polski. I wtedy trzeba ruszyć 4 litery zza biurka i poświęcić 1-2 dni na podróż.

I nasza firma miała taki przypadek. Zgłosił się do nas klient. Bogaty, znany, nawet ciekawy do obsłużenia, a że w dodatku zgłosił się sam, więc teoretycznie łatwy do zdobycia. Trzeba jednak było pokonać jakieś 300 km żeby go odwiedzić.

Z firmy została wybrana delegacja. 2 szefów i dyrektor sprzedaży. Szefowie faceci, dyrektor to kobieta. Spotkanie zostało umówione na 9 rano. Pojawiły się dwie opcje wyjazdu.

Pierwsza: Jadą dzień wcześniej po pracy, meldują się w hotelu, normalnie śpią, o 9 rano wypoczęci stawiają się u klienta i wygrywają przetarg.
Druga: Wyjeżdżają o 4 nad ranem i liczą, że w 4 godziny pokonają trasę, co przy tej chorej godzinie jest możliwe, zjebani podróżą stawiają się u klienta, znając nasze szczęście wygrywają i zaraz wracają do biura i łapią się jeszcze na jakieś 2 godziny pracy.

Myślicie, że wygrała opcja pierwsza? Macie rację. Nastąpił jednak niesamowity zwrot w akcji, gdy dyrektor się dowiedziała, że w hotelu został wynajęty 1 pokój 3 osobowy. Miała spać razem z szefami. Nie dlatego, że ona taka atrakcyjna. Naszym szefom w głowie większe zamieszanie robią pieniądze niż sex. Dyrektor zażądała osobnego pokoju. Szef powiedział, że nie ma wolnych w okolicy (tia!). Gdy zaoferowała pomoc w szukaniu, podziękował.

No i pojechali o 4 nad ranem.

Takich podróży do tego klienta było jeszcze kilka na przestrzeni chyba roku, a efekt był taki, że ostatnio klient wybrał konkurencję, bo jej szef podobno zaprosił szefa firmy na kolację do naszego miasta. Nie twierdzę, że to kolacja przesądziła, na pewno było coś jeszcze ale o tym przyjdzie jeszcze pora napisać.