niedziela, 2 stycznia 2011

wyprawa do klienta

Większość klientów naszej fabryki pochodzi z naszego miasta. To duży plus. Łatwiejszy kontakt, mniejsze koszty dotarcia do i utrzymania klienta. Czasami jednak zdarza się klient z Polski. I wtedy trzeba ruszyć 4 litery zza biurka i poświęcić 1-2 dni na podróż.

I nasza firma miała taki przypadek. Zgłosił się do nas klient. Bogaty, znany, nawet ciekawy do obsłużenia, a że w dodatku zgłosił się sam, więc teoretycznie łatwy do zdobycia. Trzeba jednak było pokonać jakieś 300 km żeby go odwiedzić.

Z firmy została wybrana delegacja. 2 szefów i dyrektor sprzedaży. Szefowie faceci, dyrektor to kobieta. Spotkanie zostało umówione na 9 rano. Pojawiły się dwie opcje wyjazdu.

Pierwsza: Jadą dzień wcześniej po pracy, meldują się w hotelu, normalnie śpią, o 9 rano wypoczęci stawiają się u klienta i wygrywają przetarg.
Druga: Wyjeżdżają o 4 nad ranem i liczą, że w 4 godziny pokonają trasę, co przy tej chorej godzinie jest możliwe, zjebani podróżą stawiają się u klienta, znając nasze szczęście wygrywają i zaraz wracają do biura i łapią się jeszcze na jakieś 2 godziny pracy.

Myślicie, że wygrała opcja pierwsza? Macie rację. Nastąpił jednak niesamowity zwrot w akcji, gdy dyrektor się dowiedziała, że w hotelu został wynajęty 1 pokój 3 osobowy. Miała spać razem z szefami. Nie dlatego, że ona taka atrakcyjna. Naszym szefom w głowie większe zamieszanie robią pieniądze niż sex. Dyrektor zażądała osobnego pokoju. Szef powiedział, że nie ma wolnych w okolicy (tia!). Gdy zaoferowała pomoc w szukaniu, podziękował.

No i pojechali o 4 nad ranem.

Takich podróży do tego klienta było jeszcze kilka na przestrzeni chyba roku, a efekt był taki, że ostatnio klient wybrał konkurencję, bo jej szef podobno zaprosił szefa firmy na kolację do naszego miasta. Nie twierdzę, że to kolacja przesądziła, na pewno było coś jeszcze ale o tym przyjdzie jeszcze pora napisać.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz