sobota, 6 sierpnia 2011

account

Kumpel któregoś dnia robił projekt graficzny. Tam gdzie miały być teksty wstawiał tradycyjne Lorem ipsum. W jednym miejscu zrobił wyjątek i wpisał sprośny, koszarowy tekst. Nie wiadomo dlaczego to zrobił. Może dla jaj, może myślał, że to tylko do wewnętrznego obiegu.

Projekt wysłał do accounta. Account przesłał go dalej do klienta. Oczywiście wiecie jak pracują accounci w naszej firmie. Nie przeczytał tego tekstu. Ciekawe czy chociaż zajrzał do tego pliku.

W każdym razie afera się zrobiła straszna.

poniedziałek, 6 czerwca 2011

efektywność

Nastały upały. I historia pokazała, że lubi się powtarzać. Rok temu lato też było upalne i burzowe. Siedziało nas w pokoju 8siem osób. Każdy miał ze 2 metry kwadratowe do swojej dyspozycji. Jedna ściana cała w oknach od zachodu, zatem po 14 zaczyna się sauna. I rok temu toczyła się dyskusja. My chcemy klimatyzację. Oczywiście odezwali się malkontenci: bo klimatyzacja nie jest zdrowa i się po niej choruje. Po dwóch tygodniach marudzenia szef w końcu zadzwonił po firmę robiącą takie instalacje. Przyjechali, pooglądali, pomierzyli i podobno powiedzieli, że będzie ciężko założyć bo coś tam. Jak znam życie poszło o kasę. Szkoda wydać te kilka tysięcy, nawet na takie zwykłe przenośne urządzenia. Skończyło się na tym, że lato się skończyło i problem znikł.

Dziś słoneczko pierwszy raz okrutnie przygrzało. Dwa wiatraki chodzą pełną mocą, ale to nic nie daje. I znowu zaczęła się dyskusja, że my chcemy klima, a oni na to, ze nie wszyscy chcą i ile to kosztuje i że może się przeprowadzimy to szkoda inwestować.

A jaki z tego morał? Dziś w pracy uczciwe przepracowałem może z 30 minut. O godzinie 11 moja głowa ważyła jakieś 20 kg. O skupieniu się nie było mowy. Podobno każda godzina mojej pracy jest warta jakieś 200 zł. Myślę, że przez lato NIE zarobię na klimatyzację.

sobota, 4 czerwca 2011

Account - wrzód na dupie agencji reklamowej

Już chyba opisywałem podobną historię. Robimy aplikację konkursową. Termin jak zwykle mega krótki, jakieś niecałe 2 tygodnie. Wyrobiliśmy się. Deadline minął, jak zwykle zmieniły się plany i publikację odłożono. Minął miesiąc. Dostaliśmy maila: "chłopaki, przygotujcie się, pierwszego ruszamy z splikacją. Sprawdźcie ją jeszcze raz". Niechętnie, bo żaden programista nie lubi wracać do starego kodu, zajrzeliśmy do aplikacji czy nie pojawiają się jakieś bugi. Wszystko ok. Pierwszego pytam się accounta: "Publikujemy?". Odpowiedź: "Tak, tak się z klientem umawiałem, ale poczekaj, jeszcze zadzwonię.". Oczywiście można się było domyśleć, przekładamy na drugiego. Drugiego odpaliłem aplikację. Zbliża się 17. Czas do domu iść, a tu mail przychodzi. Pilna poprawka. Trzeba zmienić nazwę nagród. Ok. Kolegi robiącego tą aplikację nie było. Sprawdziłem źródła, które od niego dostałem. Napis jest płomień jpg, a źródła nie ma. Odpisałem że nic nie pomogę, oczywiście złośliwie komentując trochę spóźnioną reakcję. 5 minut później kolejny mail. Nie tak powinno się publikować na facebooku. A czy ktoś mi powiedział jak się ma publikować? Nie. Zrobiłem więc w prosty sposób. Było półtora miesiąca na sprawdzenie tego. A on się jeszcze mnie pyta czy my w ogóle tam zajrzeliśmy? Co za bezczelny dupek. Sam palcem nie kosmos a do innych się przypierdala. A najlepsza akcja była na koniec. Okazało się, że kumpel regulaminu nie podpiął. Czy ktoś z agencji to zauważył? Nie. Zauważyli konkursowicze.

Mam nadzieje że ta porażka za porażką nauczy nasz leniwy client service kiedy testuje się projekty. Chociaż, znając życie, łatwiej się poopierdalać i zwalić winę na niedobrą produkcję niż skalać się pracą.

piątek, 6 maja 2011

kompromis v.2

W poniedziałek jest prezentacja, a dziś szef powiedział grafikowi, żeby jednak zrobił tak jak ustalił zespół podczas długiego spotkania 2 tygodnie temu. Czyż to nie jest jebnięty człowiek? Upieranie się przy swoim, kłócenie się, tylko po to, żeby na koniec przyznać rację większości. Tylko tych dwóch tygodni żal.

Nasza firma stoi na progu wielkiej inwestycji - zakup nowego oprogramowania. Trzeci raz już robiłem listę potrzeb pracowniczych. Tym razem są widoki na sukces, ale oczywiście nie obyło się bez żenady. Wpada któregoś dnia szef i się pyta, czy na pewno potrzebujemy wszystkiego co znalazło się w zestawieniu. Tak kurwa, wszystko. My i tak się powstrzymywaliśmy sami tworząc listę, a ci jeszcze by coś urwali. Ja nie muszę mieć oprogramowania, mogę w notatniku pisać, tylko niech potem któryś przyjdzie i oczekuje skuteczności, efektywności i szybkości. O, takiego....

wtorek, 3 maja 2011

tylko prawda nas wyzwoli

Praca opiera się na kłamstwie. Każdy każdego okłamuje. Ja okłamuje szefa, że już prawie kończę, chociaż jeszcze dobrze nie zacząłem. Szef natomiast mnie oszukuje co do deadlinów, żebym się przypadkiem za bardzo nie poopierdalał.

Przykład. Robimy projekt dla klienta. Mieliśmy deadline. Na koniec miesiąca aplikacja ma śmigać, inaczej nie mamy nawet się za to brać. Uznaliśmy, jako produkcja, że zrobimy to, mimo chorego terminu, no bo terminy są zawsze chore, a projekt dosyć ciekawy, i jeśli przez chore terminy mielibyśmy rezygnować z każdego projektu, to nic byśmy nie robili.

Uprzedziliśmy accounta, że aplikacja będzie działać, ale niech się nie spodziewa fajerwerków.

Terminu dotrzymaliśmy. Ostatniego dnia miesiąca o godzinie 23 zrobiłem ostatnie poprawki bo klient miał oglądać.

I co? Trzeci dzień nowego miesiąca i account do mnie pisze, że jest jakiś błąd, bo klient nie może aplikacji otworzyć. Sprawdzam i okazuje się, że to błąd na poziomie głównej aplikacji, czyli to było czyste kłamstwo, że mamy się spieszyć, bo 1-go ma ruszyć.
I weź tu człowieku poważnie traktuj ludzi.

piątek, 29 kwietnia 2011

kompromis

Jakiś czas temu mieliśmy zaproponować naszemu kluczowemu klientowi pomysły na odświeżenie projektu, który dla nich robimy od roku. Project Manager zebrał całą produkcję i zabrał nas do sali konferencyjnej. Była ożywiona dyskusja. Każdy miał jakieś uwagi, spostrzeżenia, ale po dwóch dwugodzinnych spotkaniach doszliśmy do kompromisu, czyli uzgodnionej wersji, która podobała się każdemu.

Na trzecim spotkaniu był szef i zaproponował swoją wersję kompromisu. Powywracał wszystko do góry nogami. Nic się chyba z naszego projektu nie ostało.

Jakie wnioski? Otóż nie lubimy już spotkań firmowych, ale będziemy na nie chodzić, nie angażując się w nie, bo po co? Jedyny powód uczestnictwa to usprawiedliwione klika godzin opierdalania.

środa, 13 kwietnia 2011

była sobie spółka

Pisałem już o pewnej spółce w której mam %. Jest ciąg dalszy historii. Kilkanaście dni temu dostałem pismo od prezesa, że cofa prokurę jednemu ze wspólników. Po kilku kolejnych dniach przyszło kolejne pismo od prezesa. Informował w nim, że spółka ulega rozwiązaniu ponieważ w przeciągu pół roku od podpisania umowy spółki nie została zgłoszona do KRS. Dołączony był wyciąg z banku, na którym były same obciążenia za prowadzenie konta oraz potwierdzenie przelewu zrobionego przez prezesa w celu uregulowania należności.

Koniec.

Przez rok czasu byłem udziałowcem. Spółka coś zarobiła, bo wiem, że jeden kontrahent przez ten rok zapłacił kilkadziesiąt tysięcy złotych. Pieniędzy tych na koncie nie ma. Jedyne moje pocieszenie w tej sytuacji jest takie, że na szczęście nie dałem kasy na kapitał zakładowy no i się specjalnie nie narobiłem. Łatwo przyszło, łatwo poszło. Za kolejne spółki z szefami dziękuję.